Byłem, widziałem, pomidorami też rzucałem. Zapraszam do przeczytania relacji z Tomatiny - fiesty "totalnej", po której nie zostanie na was sucha nitka, a sos pomidorowy na Was ludzie będą wyczuwać przez kilka dni.
Ostatnia środa sierpnia. Bunol, niewielka miejscowość w pobliżu Walencji w Hiszpanii. Na wąskiej uliczce i placu znajdują się tysiące osób, które przybywają raz do roku porzucać pomidorami. Bitwa na pomidory trwa tylko godzinę, ale pozostawia wrażenie na długo. Pociągi i autokary przybywają na miejsce około 9 rano, dlatego warto przyjechać tutaj swoim autem (niektórzy bardziej majętni wynajmują taksówkę) i zaparkować na bardziej odległym parkingu, a następnie udać się do centrum miasteczka. Po drodze napotkacie przechowalnie bagażu, w których możecie zostawić majętności (sam nie korzystałem, więc nie wiem czy tzw. consigna jest bezpieczna). Są też sprzedawcy sangrii oraz przekąsek.
Do miasta poprowadzi Was idący tłum, a także służby porządkowe. Po dotarciu na miejsce czekają Was dwie godziny rozgrzewki, a właściwie - ostudzania ciał i rozgrzewania emocji. Ludzie z balkonów polewają tłum wodą - ze szlaufów i z wiader. Kto głośniej krzyczy, ten zostanie polany. A zimna woda naprawdę się przydaje, bo jest gorąco, ludzie ocierają się o Was i grzeją ciałami. W powietrzu latają mokre koszulki i klapki.
Sygnał do startu pomidorowego szaleństwa daje huk masclety. Ludzie wiwatują, klaszczą, śpiewają "Soy espanol, espanol" (Jestem Hiszpanem) i niemiłosiernie się ściskają, przemieszczają, uśmiechają, zagadują. W pierwszych minutach w tłum lecą pierwsze pomidory z pobliskich kamienic, ale prawdziwy grad czerwonych warzyw spada na tłum z ciężarówek. Przez godzinę krążą one po ulicach i dostarczają nowej amunicji. Pomidora miażdży się w ręce (lub głowie kolegi) i rzuca w innych uczestników fiesty. Po chwili jesteście cali w pomidorach, wodzie i pocie. Najlepiej założyć okulary do pływania, żeby mieć przewagę taktyczną ;)
Jeśli w ciężarówce nie ma już pomidorów, tłum wali rękami w ciężarówkę. Gdy skończą się warzywa, często uczestnicy zbierają twardsze elementy płynącej przez Bunol pomidorowej rzeki i "dobijają" osobników najmniej do tej pory obrzuconych. Wszelkie protesty kończą się dostaniem jeszcze większej porcji pomidorów na głowę i za bluzkę. Sygnał do końca zabawy dają syreny. Wówczas należy powstrzymać się już od rzucania i zacząć kierować się na zewnątrz centrum.
Po fieście można skorzystać z pryszniców wystawianych przez organizatorów (ale nie widziałem, żeby było ich dużo) lub skorzystać z pomocy właścicieli kamienic. Często i gęsto spotkamy mieszkańców ze szlaufami. Oczywiście jest to "polanie" bezpłatne. Ciuchy po przebraniu się zazwyczaj nadają się do wyrzucenia.
Zabawa była przednia i polecam! Trzeba mieć trochę dystansu do siebie i nastawić się, że będzie jak podczas dziecięcej zabawy w piaskownicy i kałużach ;)
Praktyczne wskazówki:
- na aparat kup pokrowiec, tzw. aquapac - są dostępne zarówno na małe aparaty (ok. 30 euro, w Walencji od ręki, w Polsce bywa ciężko) oraz na lustrzanki (99-120 euro, w Walencji prawie od ręki, a w Polsce praktycznie tylko przez sklepy internetowe)
- do pokrowca zmieścisz praktycznie tylko aparat, może telefon i parę euro na wszelki przypadek
- za wstęp na balkony budynków w okolicy (jeśli chcesz mieć dobre zdjęcia i filmiki) trzeba zapłacić do 300 euro -> wybaczcie, nie skorzystałem
Miejsce akcji - centrum Buñol |
Wszyscy i wszystko w pomidorach - taka jest Tomatina |
Pomidory dostarczane są ciężarówkami |
Parafrazując piosenkę Bajmu - z nieba spada pomidorowy deszcz... ;) |
Możesz liczyć na pomoc mieszkańców - zleją Cię zimną wodą |
Więcej danych o Tomatinie na www.yougo.pl/wydarzenie/122/la-tomatina
Jeśli byliście, koniecznie się pochwalcie!!! Najlepiej na Facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz